Udało się !
Zatem, udało się! Wujcio "Wielka tykwa" ruszył swoje cztery litery i poleciał do Paragwaju. Tam na miejscu pogmerał w starym kalendarzyku , gdzie na pozalewanych, nie wiadomo ile już to razy kartkach, miał wciąż zapisane miejsca gdzie wyrabia się wciąż ręcznie małe arcydzieła yerbowe. Na szczęście zwyczaje Wujcia, nie zmieniły się odkąd go poznaliśmy jakieś 20 lat temu. Wciąż lata z najtańszych lotnisk, gdzie koczuje po kilkanaście godzin, zna połowę meneli w Europie, więc mu się średnio spieszy, nie ma komórki a poczty używa wtedy kiedy chce coś wysłać a nie wtedy kiedy chce przeczytać. To pomaga utrzymać się mu w klimacie lat 90 i strojem i mową. To z kolei generuje analogowe podejście to szeroko rozumianej "kumacji życia" jak mawia rzeczony. Wujcio ma jeszcze jedną fajną rzecz, niezwykle przydatną w tych trudnych czasach. Otóż wujcio ma paszport polski i niemiecki a to ratuje mu czasem skórę zwłaszcza w Ameryce Południowej. Jak zwał tak zwał. Wujcio nieco się ociągając, bo jak sam przyznaje zrobiło się w Polsce o tyle ciekawie, że nie chciał za nic żadnych podróży przedsięwziąć dał się namówić. Ostatnie kilka lat jak sam nam mówił konstruował wizję , nic z nich co prawda nie wychodziło ale team był cierpliwy i kibicował. Trochę tam, odpuścił w biznesach ale ostatecznie grube plantatory go pobudziły, naopowiadały mu i tak dalej , ale szkoda czasu o tym pisać bo to już osobna historia. W końcu przyszedł czas.
Po długich namowach zespołu no i naciskach wielu instytucji żądających od Wujcia zajęcia się nieco bardziej sprawami, zakupił tenże ostatecznie bilet rejsowy. Następnie ociągając się niezmiernie ruszył. Szło opornie. Po balach u kumpli w Buenos dotarł wpierw do urbankraftów stolycy ale BS AS nie dało tego czego szukał. Nocnym busem pojechał Paragwaju a potem już z przewodnikiem Gonzalo poszli do plemiennych rzemieślników w pampie. Tu i tam zasypał kilka razy swe matero , przemarudził, został na kilka nocy, potem został na kilka tygodni a w końcu odezwał się po 3 miesiącach, że ma. A pojechał jak stał, a jakże bez komórki. Napisał nam sms, że trochę fajnych rzeczy już nabył i zaraz to wszystko ładnie przyśle. To „zaraz” trwało prawie pół roku bo Wujcio jest średnio ogarnięty w logistykach i tym podobnych i trochę mu zajmuje dogadanie się w miejscowym urzędzie nadawczym. Ale ostatecznie paczka do nas dotarła. Otwieramy a tu kochani , serce rośnie. Codziennie od dziś będziemy wprowadzać czule jedną lub parę nowości , które Wam umilą czas spędzany z mate a i będzie po co zajrzeć do yerbamarketu jak wiadomo w światku "numero uno" po tej stronie Atlantyku. Walizki i kufry od Wujcia i ich rozpakowanie zajmą nam kilka tygodni. Zatem codziennie natraficie u nas na coś nowego. To się nazywa niezbilansowane podejście do interesu bo zamiast pchać masówę będziemy tu teraz przebierać, opisywać, odpisywać ale co tam raz się żyje.