Rosamonte – najwieksza plantacja Yerba Mate na świecie
Andreas mówił płynnie po angielsku, bo po pierwsze, żonę miał z Anglii, a po drugie mieszkał w Londynie kilka lat. Do pubu miał blisko i jak sam twierdził, towarzystwo było tam wyborne.
Jechaliśmy znaną skądinąd drogą krajową z Posadas na północ stanu Misiones rześkim listopadowym rankiem. I choć była 8 rano słońce podpiekało niemrawo lica nasze blade nader miło. Andreas, nasz przewodnik i dobry duch Rosamonte, wyglądał przy nas jak ogorzały wilk morski. Ubrany w typowo angielski sposób, zdawał się być wyjętym z innej epoki i z innej części świata. Raczej Indochiny były grane w tym ciuchu i akcencie.
Dzięki niezmierzonej uprzejmości Andreasa i jego niesamowitej erudycji połączonej z wiedzą tego typu ludzi, którzy będąc w sile wieku w latach sześćdziesiątych wieku XX, podróżowali po nieznanym nam podówczas świecie tzw. zachodnim. Robili to, co zresztą widać do dziś, ze swobodą i nonszalancją jakiej trudno dziś doświadczyć w praktycznie urządzonym do granic międzynarodowym ruchu turystyczno – krajoznawczym. Poznawaliśmy zatem co raz to i nowsze historie największej plantacji yerba mate, czyli Hrenuk SA, jadąc, stojąc siedząc i leząc przez bez mała dwie doby.
Co zapamiętałem i do końca dni mych będę pamiętał najbardziej? Jak wesoły i sympatyczny Stanislavo Barczuk, facet krzepki, niebieskooki, który dzięki wyglądowi mógłby mi być stryjem z Broku, powiedział po polsku z pięknym wschodnim akcentem „piekło” pokazując mi biuro właściciela Rosamonte pana Hrenuka Juniora w którym było o godzinie piętnastej około 50 st. C! Ósmego listopada! :D
Potem piliśmy mate do wieczora oglądając wszystko czego oczy nasze chciały, laboratoria, maszynownie, piece do prażenia, a nawet samo drewno, które musi być z Misiones i leżakować minimum rok…
Ameryka Południowa. Surowe warunki, brud, bieda i mało inteligentni gaucho?
Ejże, nie dajcie się nabierać na takie MITY, bo…
… sympatyczna Pani z laboratorium Rosamonte czuwa nad jakością! A opakowania mate Rosamonte słyną z hermetyczności.